piątek, 11 września 2015

Rozdział 14



Czuła jak wiatr muska jej skórę jakby opiekuńczy dotyk matki. Obserwowała skrawki wschodzącego słońca przytulona do ramienia chłopaka.
Nie miała pojęcia gdzie jadą, ale podobało jej się to, te uczucie wolności. Nie czuła tego od tak dawna i nie chciała, by te uczucie zniknęło. Mimowolnie zamknęła oczy ze strachem, gdy tylko ostro skręcili w prawo.
Najwidoczniej nie wystarczyło raz wejść na taką maszynę, by pożegnać wszystkie strachy.
- Trzymaj się, zaraz będziemy – gdzieś przez huczący wiatr usłyszała głos szatyna.
Nie odpowiedziała mu, kiwnęła jedynie głową z aprobatą, choć wiedziała, że nie może jej zobaczyć.

Zanim się spostrzegła motor skręcił w gęsty las tak jak poprzedniego dnia granatowy samochód który pierwszy raz zawiózł ich do tego wielkiego domu.

Teraz jechali wąską leśną ścieżką której samodzielnie nigdy, by nie dostrzegła.
Podskoczyła na swoim siedzeniu pod wpływem nie równej ziemi.
Trochę jak jazda po księżycu – pomyślała.
- To na pewno jest bezpieczne? - zawołała do chłopaka, ale ten najwidoczniej zbyt zajęty drogą nawet jej nie usłyszał.

Droga wcale się nie zmieniała jak liczyła Breeze, była nadal tak samo wąska i nierówna jak dotychczas. Czuła jak wnętrzności skaczą wraz z maszyną.
Dojedźmy już – błagała w myślach. Ręce pociły jej się i miała wrażenie, że jeśli zaraz się nie zatrzymają puści kierowcę i poleci do tyłu uderzając głową o ziemię.

Jednak tak się nie stało. Wiatr dotychczas silnie uderzający ją w twarz ustąpił, a silnik się zatrzymał. W tym momencie poczuła też jak maszyna przechyla się na bok i ciało przed nią podnosi się do góry. Nadal nie otwierając oczu puściła chłopaka czując jak bolą ją knykcie od uporczywego trzymania się szatyna.
Po chwili udało jej się rozchylić powieki. Byli na małej polanie którą otaczały tysiące wysokich drzew.
- I co było tak źle? - usłyszała głos szatyna, gdy tylko stanęła na giętkich nogach które przypominały jej teraz galaretę.
- Tak – odpowiedziała jadowitym głosem odchodząc na bok, by być tak daleko jak się tylko dało od tej maszyny – Teraz już możesz być pewny, że więcej ci nie zaufam.
- No to będziesz musiała na chwilę o tym zapomnieć, bo jak nie będziesz mi ufać to zginiesz w tym lesie. A teraz chodź – wyciągnął rękę w jej stronę najwidoczniej chcąc, by ją chwyciła, ale ta nie miała najmniejszej ochoty na to.
- Co z motorem?
- To jest pustkowie, oprócz mnie nikt nie zna tego miejsca, nie ukradną go, a jeśli już to przynajmniej będziemy mieć więcej czasu dla siebie – mrugnął do niej okiem i ruszył wyznaczoną drużką w stronę głębi lasu.
Jeszcze raz spojrzała na polanę, po czym uśmiechnęła się sama do siebie i ruszyła za nim.


***


Breeze miała wrażenie, że droga nie miała końca. W lesie była tylko raz. Podczas biwaku z mamą i Jasmine, ale do prawdziwego obozu było temu daleko. Niedaleko ich domu roztaczał się sporej wielkości las, jeśli by się jechało cały czas przy drzewach można było dojechać na obwodnice. Tam właśnie była wyznaczona ścieżka gdzie często widziała skautów, czy sportowców ćwiczących w lesie dla spokoju. Nikt nie odważył się ruszyć nie wyznaczoną drogą, bojąc się ruszyć w nieznane. Prawda była jednak taka, że ten las był tak samo cywilizowany co reszta miasta. Gdy siedziały przy swoim namiocie na niebie wyświetliła się reklama jakiegoś przeciw łupieżowego szamponu. Więc widoki były ciekawe.


***


Poczuła jak chłopak chwyta ją za nadgarstek ciągnąc ją w głąb lasu.
- Nie martw się, już nie daleko – oświadczył z pewnością w głosie.
- Nie martwię się – odburknęła. Nie była jedną z tych osób które co chwilę pytają się ile jeszcze zostało czasu. Była cierpliwa i doceniała czas.
- Wiem


***


- Poznaję te drzewo, widzisz ten ,,x'' wyryte na pniu? To moje. Zostawiłem je jako znak, by wiedzieć gdzie iść. Jesteśmy na miejscu – oświadczył.
Gdy tylko puścił jej rękę ruszyła w stronę drzewa, by przyjrzeć się znakowi. Wyglądał jakby ktoś bez pośpiechu starał się wyciąć idealny ,,x'', zapewne użył do tego małego nożyka podręcznego.
- Idziemy? - odwróciła się i znów pozwoliła, by chwycił jej rękę i poprowadził w las.
Jednak tu nie było już lasu, gdy tylko przeszli przez gęsto zwisające gałęzie drzew zmieszane z wysokimi krzakami znaleźli się na sporej wielkości polanie. Była większa od tej gdzie zostawili motor, ale nie była na tyle duża, by wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Słońce padało centralnie na środek idealnie zielonej trawy pełnej dmuchawców, mleczników i innych kwiatów. To miejsce sprawiało, że oczy bolały, było tak inne od tego ciemnego ponurego lasu.
Nie czekając na chłopaka puściła jego rękę i pobiegła z małego pagórka rzucając się na trawę.
Wystawiła twarz do słońca i poczuła ciepłe płomyki tańczące wokół niej.

Rzuciła wzrokiem w stronę chłopaka przyglądającego się jej z cienia, jakby bał się słońca.
- Ej księciuniu ruszysz łaskawie swój tyłek do mnie?! - krzyknęła robiąc z rąk coś na kształt tuby.
Na ustach szatyna pojawił się momentalny uśmiech. Również złożył tak dłonie i odkrzyknął:
- Nie sądziłem, że kiedyś usłyszę od ciebie takie słowa.
- Znasz mnie jeden dzień, jeszcze wiele o mnie nie wiesz – sama nie pojmowała co się z nią działo. Czy oni właśnie flirtowali? Cóż, na pewno ich rozmowa była dwuznaczna.
Chłopak ruszył w jej kierunku.
- Póki co wiem, że działasz impulsywnie. Wystarczy jak na początek?
- Powoli się uczysz mój uczniu – teraz już był koło niej, nie musiała krzyczeć, choć musiała przyznać, że taki sposób rozmowy podobał jej się o wiele bardziej.
- Od dawna znasz to miejsce?
- Praktycznie od zawsze – mina mu trochę zrzedła, schował ręce do kieszeni. - nigdy nikogo tu nie zabierałem.
- Więc czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt?
John nie uśmiechnął się, dalej stał zakłopotany grzebiąc butem w ziemi. Na chwilę podniósł głowę na wysokość jej oczu i otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale najwidoczniej się rozmyślił, bo znowu spuścił wzrok i wyszeptał ledwo dosłyszalnym głosem.
- Powinniśmy już iść – po czym dodał dla wyjaśnienia – jak twoi przyjaciele się obudzą mogą zacząć się martwić.
Po namyśle choć dobrze wiedziała, że to nie był prawdziwy powód nagłej chęci powrotu do znienawidzonego przez chłopaka domu, zgodziła się z nim, więc ruszyli ponownie do lasu, by wsiąść na motor i w ciszy wrócić tam skąd przyjechali.
Znów chwyciła chłopaka w bokach i opierając się o niego głową tak, by mogła widzieć las majaczący po bokach ruszyli.
Droga wydawała się dłuższa niż poprzednio. Breeze nieświadomie zamknęła oczy.
Przez chwilę widziała ciemność tak jak zawsze, gdy odseparowuje się od otaczającego świata. Ale po chwili ta pustka zaczęła się kształtować w coraz wyraźniejszy obraz. Zobaczyła drogę i płonące lasy po jej obu stronach. Po środku tego wszystkiego stała szczupła postać z długimi blond włosami. Nie ruszała się, ale mimo wszystko potrafiła wyczuć złość wypalającą jej dziury między smukłymi palcami aktualnie ściśniętymi w pięści.
Zrobiła krok do przodu, a wysokie obcasy zabrzmiały. Uniosła najpierw jedną, a potem drugą rękę ku górze. Musiała się lepiej przyjrzeć, lecz gdy to dojrzała było już za późno. Na obu dłoniach widniały płomyki ognia. Jej nadgarstek zdobił znak przedstawiający oko otoczone prostymi kreskami.
Droga zapłonęła.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pisałam już w komentarzu, że post będzie wcześniej, bo jutro wyjeżdżam na tydzień do Paryża i chcę wam coś zostawić. Rozdział ogółem mi się podoba, lubię moment na polanie, a uczucia Breeze co do motora i tego uczucia oparte jest na moim własnym. Nie przepadam za motorami, ale nie da się zaprzeczyć, że jeżdżenie na nich jest przyjemniejsze od auta (wiatr we włosach i takie tam bzdety). Okej, liczę, że wam moje wypociny się spodobały. Piszcie co myślicie i te dobre i złe opinie. Liczę a was :D
Widzimy się w następny poniedziałek.

4 komentarze:

  1. Piszesz coraz lepiej, poważnie!
    Widać, że kształtujesz swój styl, poprawiasz wszystko, zwracasz uwagę na interpunkcję... Jest idealnie, o.
    Szkoda, że byli tak krótko na polanie. W sumie to ich podróż nie miała sensu. Pojechali tam, aby zaraz wrócić? Chciał jej zrobić na złość jadąc na motorze? Chyba, że chciał jej powiedzieć coś ważnego! O! Tylko co?
    Ja, powiem Ci szczerze, nie mam nic do motorów. Nie boję się ich, bo dlaczego miałabym? Wypadek, jeśli ma się zdarzyć, zdarzy się na każdym możliwym środku transportu. Nie ważne, czy to rower, motor, samochód, tir, pociąg, statek, czy nawet pierwszy! Nie oszukujmy się, teraz wszędzie coś się może stać.
    Zapraszam również do siebie; kiedy-gram-znika-caly-swiat.blogspot.com
    Pozdrawiam, karmeeleq
    PS. Udanego wyjazdu! (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mój strach do motorów mam dlatego, że kolega moich rodziców zginął na motorze. Ale masz rację, teraz wypadek może zdarzyć się wszędzie.
      Ta podróż była raczej po to, by Breeze się rozluźniła, także Johnowi się nudziło, a jak John się nudzi to nigdy nie może się nudzić sam (ach te powtórzenia), tak, więc pokazał jej kawałek swojego świata.
      Cieszę się, że rozdział ci się podoba:)

      Usuń
  2. Wybacz, ale dzisiejszego poranka nie mam czasu na krytykę. Szczegółowy opis wrażenia podczas jazdy motorem bardzo mi się spodobał. Scena na polanie była bardzo osobista. Ukazywała tę część osobowości Johna, której jeszcze chyba nie mieliśmy okazji dobrze poznać. Cieszę się, że wprowadzasz takie nastrojowe momenty. Wierzę, że z czasem będą jeszcze bardziej fascynujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście rozumiem i cieszę się, że rozdział ci się podoba :)

      Usuń

Szablon by Selly